Ende.
The end.
Koniec.
Myśłałam,że będę skakac z radości,gdy juz wszystko pozaliczam.
Jest inaczej.
Co prawda pasek juz mam.
Ale jak sama sobie pomysle,ile musiałam sie na niego napracować to aż mi sie zyc odechciewa:)
Satysfakcja i zadowolenie są ogromne.
Jestem z siebie dumna.To pewnie brzmi okrutnie egoistycznie,ale tak naprawdę jest.
Nikt nie jest sobie w stanie wyobrazić,co czułam przez ten tydzień.
Złość plątała się z rozpaczą i juz prawie doprowadziła do załamania nerwowego:P
Ambicji nie brakowało.
I jak sie tak zastanawiam to...chyba było warto.
Bo zrozumiałam,że pozornie "niemozliwe"moze stac sie mozliwym...
teraz juz powinno byc dobrze.
Mam taka nadzieję.
Totalny luz.
Imprezy,spacery,wyjazdy.
Tego mi trzeba.
Póki co czuję sie wypalona.
Całkowity brak sił.
Pesymizm.
Nieustające watpliwosci i hustawka nastrojów.
Na szczęscie w zasięgu ręki czeka lekarstwo...
Niejedno.
Jest ich wiele.
To moi przyjaciele.:)
(nawet się zrymowało:P)